źródło: Freepik
W dzisiejszym świecie trudno znaleźć symbol bardziej uniwersalny dla młodego pokolenia niż kubek z kawą. Może być papierowy, z hipsterskiej kawiarni albo wysłużony, ceramiczny, z domowej półki – każdy z nich mówi: „nie spałem dzisiaj, mam egzaminy, pracuję do późna, potrzebuję energii”. Kofeina stała się niemal świętym rytuałem – początkiem dnia, ratunkiem w połowie nocy, towarzyszem w drodze do dorosłości.
Ale czy zastanawiamy się nad tym, co tak naprawdę pijemy?
Spożywanie kofeiny przez młodych ludzi rośnie w zatrważającym tempie. Nie chodzi już tylko o klasyczną kawę. W napojach energetycznych można się teraz kąpać – są wszędzie, kuszą smakami, kolorami, a przede wszystkim obietnicą: „będziesz miał siłę”. I rzeczywiście – kofeina działa. Krótkoterminowo poprawia koncentrację, zmniejsza zmęczenie. Ale jak każde paliwo – ma swoją cenę.
Na początku to jeszcze ma jakiś sens – kawa dla pobudzenia, dla koncentracji. Potem wkracza na scenę psychologia. „Nie mogę się uczyć bez kawy”, „Zrobię sobie kawę i dopiero wtedy usiądę”, „Kawa mi pomoże ogarnąć notatki” – klasyczne samousprawiedliwienia. Tylko że kawa nie pisze za nas prac, nie rozwiązuje zadań z matematyki i nie opanowuje pięćsetstronicowych skryptów z teorii prawa. Ale daje złudzenie, że może. A to złudzenie jest – paradoksalnie – całkiem skuteczne. Bo czasem człowiek potrzebuje nie rozwiązania, ale poczucia, że jakoś to będzie. A przy kubku gorącej, pachnącej kawy jakoś jest.
Młodzi ludzie, balansujący między studiami, pracą, życiem społecznym i próbami zrozumienia samych siebie, coraz częściej sięgają po kofeinę nie jako dodatek, ale jako fundament. To nie jest już „jedna kawa dziennie”. To cztery, pięć… do tego „energetyk”, może jeszcze cola. Organizm młodego człowieka uczy się funkcjonować w stanie ciągłej mobilizacji, a nie odpoczynku. Zamiast uczyć się słuchać własnego ciała, uczymy się je przeprogramowywać.
Skutki? Problemy ze snem, lęk, rozdrażnienie, nadciśnienie, uzależnienie. Kofeina – przez wielu uważana za nieszkodliwą – staje się legalnym dopalaczem, akceptowanym społecznie, bo przecież „wszyscy tak robią”.
Kawa jest także pretekstem społecznym. „Chodź na kawę” to hasło-wytrych. Nie musimy rozmawiać o filozofii Kanta ani polityce lokalnej. Wystarczy, że przysiądziemy na chwilę w bufecie i westchniemy: „Znowu sesja.” A druga osoba pokiwa głową i powie: „Już nie wiem, jak mam się uczyć.” – i to wystarczy. Dwie kawy, dwa westchnienia – oto pełnoprawna sesja terapeutyczna.
A może powinniśmy zadać sobie pytanie: dlaczego młodzi ludzie muszą tyle jej spożywać? Może problemem nie jest kawa, ale świat, który wymaga od nas ciągłego biegu? Może zamiast kolejnej filiżanki, potrzebujemy… odpoczynku? Uspokojenia tempa? Mniej presji?
Nie chodzi o to, by demonizować kofeinę. Sama kawa – pita z umiarem – może być przyjemnością, rytuałem, chwilą dla siebie. Ale jak w każdej relacji – chodzi o równowagę. Bo jeśli młodość kojarzy się dziś bardziej z „przetrwaniem” niż z radością, to może nie tylko ziarna są gorzkie – ale cały system, w którym je parzymy.
Więc następnym razem, zanim sięgniesz po kolejną dawkę kofeiny, zatrzymaj się na chwilę. Może zamiast pobudzać ciało – warto zapytać duszę, czego naprawdę potrzebuje.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz